Dominika Jeżewska – w sieci znana jako Pani Łuska – od wielu lat choruje na łuszczycę. W szczerej rozmowie zdradza, jak wyglądała jej droga do akceptacji przewlekłej choroby skóry i o edukacyjnej misji prowadzonego przez siebie profilu.
Marta Agata Bieniak
Marta: Byłaś nastolatką, kiedy dowiedziałaś się o chorobie. Jakie były pierwsze objawy?
Dominika: Kiedy miałam dwa lata zachorowałam na zespół nerczycowy (zespół objawów chorobowych wywołany nadmierną utratą białka z moczem – przyp. red.), często i długo byłam hospitalizowana, były okresy, w których przebywałam w szpitalu ponad miesiąc. W wieku nastoletnim choroba się wyciszyła, wszystkie badania miałam dobre, więc mogłam odstawić leki. Jeździłam co prawda nadal do szpitala na kontrole, ale były one jedynie rutynowe, zaczynałam się więc cieszyć, że w końcu wychodzę z choroby, że pobyty w szpitalach się skończą.
W pewnym momencie na moich łokciach zaczęły pojawiać się czerwone zmiany, na które początkowo nie zwracałam w ogóle uwagi. Ale moja mama, wyczulona na moje ewentualne choroby, dostrzegła, że te czerwone plamki wyglądają jak łuszczyca.
Przestraszyłaś się, że mama może mieć rację?
Zareagowałam złością na słowa mamy, bo włączyło mi się takie myślenie – dopiero co wyszłam z jednej choroby i pozbyłam się lekarzy, leków, a moja mama już wyskakuje z kolejną chorobą. Nie chciałam o tym słyszeć, powiedziałam mamie, żeby dała spokój, że to tylko kilka plamek na łokciach. Niestety, zaczęło pojawiać się więcej zmian, i właściwie w ciągu miesiąca łuszczyca rozeszła się praktycznie po całym ciele.
Wiadomo, co wywołało chorobę?
W moim przypadku lekarze podejrzewali, że przyczyną mógł być fakt, że na zespół nerczycowy przez długi czas dostawałam lek, który jest także wykorzystywany w leczeniu łuszczycy, po odstawieniu go zaczęły pojawiać się pierwsze objawy.
Trafiłam do szpitala, lecz leczenie szło bardzo opornie. Od oddziałowej dermatolożki usłyszałam wtedy, że jestem bardzo ciężkim przypadkiem i prawdopodobnie będę wyglądać tak do końca życia. Wtedy trochę się podłamałam, nie widziałam sensu w leczeniu. Bo po co mam się smarować i dbać o skórę, jak to nic nie pomoże.
Takie słowa lekarza mogą zaważyć na całej terapii, szczególnie jeżeli są skierowane do młodej osoby. Miałaś okres buntu, sprzeciwu wobec choroby?
Zaczęłam znowu przebywać dużo w szpitalu, opuszczałam lekcje. Zawsze czułam się trochę gorsza od rówieśników przez to, że najpierw byłam chora, później pojawiła się łuszczyca, choroba, która jest widoczna.
Przy pierwszej chorobie, kiedy brałam leki i wszystko było pod kontrolą, właściwie nie było po mnie widać, że jestem chorym dzieckiem. A kiedy chorujemy na chorobę skóry, to niestety nie da się tego ukryć. Oczywiście, możemy założyć ubranie z długimi rękawami, ale kiedy rozbieramy się w łazience, to wszystko widzimy. Moja mama próbowała zachęcać mnie do smarowania zmian, na co ja się buntowałam.
W pewnym momencie byłam już zwyczajnie znudzona wizytami u dermatologów, jeździłyśmy do lekarzy w różnych miastach i ciągle słyszałam od nich to samo. W końcu moja mam znalazła na forum internetowym namiar na lekarza z Lublina. Powiedziałam jej wtedy, że nie mam już naprawdę ochoty kolejny raz pokazywać zmian i to jest ostatni lekarz, do którego jadę – jak on mi nie pomoże, to już jest koniec.
Po wielu próbach w końcu udało Ci się trafić do specjalisty, który podszedł inaczej do Ciebie i Twojej choroby?
Rzeczywiście mi pomógł, psychicznie i fizycznie. Przede wszystkim zaczął od zmiany mojego myślenia, powiedział, że mi udowodni, że da się podleczyć moją skórę. Do tej pory jeżdżę do niego na wizyty kontrolne, a on mi czasem przypomina, że na początku się buntowałam, nie chciałam się smarować, a teraz jak na mnie patrzy, to widzi zupełnie inną dziewczynę
Ten lekarz położył mnie wtedy do szpitala na oddział dermatologiczny, na którym spędziłam trzy tygodnie. Z tamtego okresu zachowałam pamiętnik, opisałam w nim sytuację, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Na sali leżałam ze starszą kobietą z łuszczycą, mającą bardzo mało zmian w porównaniu do mnie. I ona cały czas narzekała na chorobę, mówiła, jak cierpi. Przychodziła do nas czasami pani psycholog, która także chorowała na łuszczycę – była taka pogodna, dobrze nastawiona do życia, mówiła nam, żeby się nie poddawać, motywowała nas. W pamiętniku zapisałam, że dzięki tej starszej kobiecie zrozumiałam, że nie chcę być taka na starość, nie chcę się taka stać przez moją chorobę, z poczuciem, że życie uciekło mi między palcami. Pragnę być jak ta pani psycholog, chcę być radosna, uśmiechnięta. Właśnie teraz jestem jak ona!
I teraz Ty dajesz tę radość, przekazujesz młodym dziewczynom, że pozytywne nastawienie jest ważne w leczeniu choroby.
Założyłam profil Pani Łuska, bo podejście do choroby miałam już wtedy inne, zaakceptowałam ją. Mam też takie poczucie, że jako osoba chora powinnam edukować. Dużo osób wymaga od społeczeństwa, żeby nas akceptowało, żeby wiedziało, czym jest łuszczyca – no więc zacznijmy o tym mówić. Nie bójmy się powiedzieć głośno, że chorujemy na łuszczycę i nie zarażamy. Bo kto ma za nas to zrobić, jak nie my sami?
Rozprawmy się w takim razie z najpopularniejszymi mitami dotyczącymi łuszczycy. Mit numer 1 – łuszczycą mogę się zarazić.
Obalamy. Łuszczyca nie jest chorobą zaraźliwą, jest to choroba o podłożu autoimmunologicznym (grupa chorób, w których układ odpornościowy organizmu niszczy własne komórki i tkanki – przyp. red.), genetycznym i w żaden sposób – ani przez podanie ręki, spanie w jednym łóżku, wspólne pływanie w basenie – nie można się zarazić. Trzeba to cały czas powtarzać.
Mit numer 2 – masz taką skórę, bo o siebie nie dbasz, jesteś na bakier z higieną.
Tak, to jest popularny mit. Przede wszystkim łuszczyca nie wynika z braku higieny. Jest na odwrót, osoby z łuszczycą bardziej o siebie dbają. Przecież my się dwa razy dziennie smarujemy, używamy olejków do ciała, nakładamy maści, później je zmywamy, następnie smarujemy kolejną maścią. Myślenie więc, że moja choroba wynika z zaniedbania, jest mocno krzywdzące. Niektórym się wydaje, że wystarczy posmarować się balsamem. No nie, nie wystarczy.
Oczywiście, nasze opuszczenie się w kwestii pielęgnacji ciała wpływa na pogorszenie stanu skóry. Nie boję się mówić o tym głośno, że też mam takie dni, że nie chce mi się smarować i tego nie robię. Później oczywiście ponoszę tego konsekwencje, długo muszę pracować nad tym, żeby tę skórę przywrócić do dobrej formy. Mam wtedy świadomość, że jej gorszy stan to poniekąd moja wina, ale to też niekiedy wynika z mego stanu psychicznego. Mając niedawno trudniejszy czas, nic mi się nie chciało, czułam rezygnację, wieczorem usypiałam dzieci i zamiast iść się wykąpać w olejkach i wysmarować, zakładałam piżamę, zmywałam makijaż i szłam spać. I stan mojej skóry się pogorszył, bo po prostu zaniedbałam codzienną rutynę, co nie znaczy, że łuszczyca pojawia się z braku higieny.
Mit numer 3 – choroby skóry to koniec uprawiania sportów i aktywnego życia.
Łuszczyca jest chorobą, w której powinnyśmy zadbać o całe nasze życie. Włączyć do niego więcej aktywności fizycznej, zdrowo się odżywiać, zredukować stres. Oczywiście podczas uprawiania sportu trzeba brać pod uwagę stan skóry. Warto chodzić na basen i korzystać z jego dobrodziejstw, ale jeżeli naprawdę mamy akurat nasilone objawy choroby, skóra pęka i boli, no to może nie wystawiajmy jej na dodatkowe podrażnienia chlorowaną wodą.
Nie oszukujmy się, mamy ograniczenia związane z chorobą. Bardzo lubię jazdę na rolkach i intensywne ćwiczenia, ale kiedy mam duży wysyp, to dla własnego komfortu wolę wybrać spokojniejszą jogę. Nie trzeba rezygnować ze sportu, ale szukać takiej aktywności fizycznej, która sprawia nam przyjemność i pomoże rozładować stres.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w wielu przypadkach stres nasila problemy skórne.
Zdecydowanie. Na studiach dosyć długo miałam spokój ze zmianami łuszczycowymi, przez kilka lat wszystko było okej, później zaczęliśmy starać się z mężem o dziecko. Niestety, trzy razy poroniłam. W tamtym okresie bardzo mnie wysypało, praktycznie z dnia na dzień, trafiłam znowu na oddział dermatologiczny. To pokazuje, jak stres może spowodować pogorszenie się stanu skóry. Trudne sytuacje w życiu od razu odczuwa skóra.
W sytuacjach stresowych może pomóc wspomniany sport, joga czy medytacja. A czy podobnie jest z dietą?
Temat diety nie jest dla mnie tematem zero-jedynkowym. Mierzyłam się z zaburzeniami odżywiania, właśnie w wieku nastoletnim, co według mnie mocno wiązało z łuszczycą. Kiedy zachorowałam, bardzo się wstydziłam, najbardziej przeżywałam, że przez chorobę nie znajdę sobie chłopaka, bo oczywiście, jak prawie każda nastolatka, myślałam, że wygląd jest najważniejszy. Zaczęłam odchudzać się z koleżanką, ale to ja bardzo się w to wkręciłam. Miałam poczucie, że mogę ukryć łuszczycę, bo założę długie spodnie, a jak będę szczupła, to chłopacy będą na mnie zwracać uwagę. Po czasie widzę, że zaburzenia odżywiania były spowodowane tym, że nie akceptowałam siebie z łuszczycą. Ludzie mówili mi, że wyglądam dobrze i się cieszyłam, że nie widzą mojej choroby, ale to, że jestem szczupła.
Dlatego teraz mam takie podeście do diety, że włącza mi się czerwona lampka, kiedy sobie czegoś zabraniam, po czym może mnie wysypać. Staram się prowadzić taki tryb życia, w którym zdrowo się odżywiam, ale jeżeli mam ochotę na coś słodkiego czy chipsy, to je zjem. Nie chce sobie zabraniać czegoś, tylko ze względu na łuszczyce.
Ścisła dieta może być bardzo ograniczająca, jednak jest tak, że to, co jemy, wpływa na nasze zdrowie i wygląd skóry. Nie ma nic złego w zjedzeniu chipsów raz na jakiś czas, jednak czym innym jest codzienne jedzenie fast foodów.
Ja od razu widzę, kiedy sobie pofolguję z jedzeniem, moje zmiany łuszczycowe są bardziej suche, zaognione. Więc tak, dieta ma ogromny wpływ na stan skóry, dlatego staram się zachować równowagę. Podziwiam ludzi, którzy potrafią rezygnować z jedzenia jakichś konkretnych potraw, bo to jest z pewnością dużym wyzwaniem.
Równowaga – to bardzo ważne w życiu. Ty także często o tym mówisz, zwracasz uwagę na zachowanie balansu?
Przez wiele lat na pierwszym miejscu stawiałam chorobę, rezygnując z wielu rzeczy – nie założyłam sukienki, nie pojechałam nad jezioro, nie jadłam konkretnych potraw. Żyłam w przekonaniu, że zrobię te wszystkie rzeczy dopiero, jak się podleczę. W pewnym momencie stwierdziłam, że chcę się nauczyć żyć z chorobą. Staram się znaleźć równowagę, dbam o siebie, ale jestem człowiekiem i daje sobie przyzwolenie na to, że mogę o czymś zapomnieć, i czegoś nie zrobić.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze do zaakceptowania w życiu z łuszczycą?
Dla mnie w łuszczycy najtrudniejsze jest to, że jest to taka nieprzewidywalna choroba. Można mieć superstan skóry, a wystarczy, że coś w życiu się wydarzy i nagle pojawiają się zmiany na ciele. Może się pojawić w każdym wieku, u dziecka i u dorosłego. Jest chorobą, którą można mieć pod kontrolą, ale czasami nas zaskakuje.
Wiem, że wiele osób chorych żyje w ciągłym strachu, że zaraz będzie wysyp, że zaraz to wróci. Brałam ślub w momencie, w którym nie miałam plam łuszczycowych, a i tak uszyłam suknię ślubną z długimi rękawami, na wypadek, gdyby mnie wysypało. Teraz w ogóle bym się tym nie przejmowała.
Wspomniałaś o tym, że w nastoletnim czasie Twoim największym zmartwieniem było to, czy znajdziesz chłopaka. Pomimo tych obaw od wielu lat jesteś szczęśliwą mężatką.
Z moim mężem jesteśmy razem od liceum, więc moje wyobrażenia na ten temat się nie potwierdziły, po prostu sama sobie wmawiałam, że przez chorobę skóry nikogo nie znajdę.
Długo zwlekałam, zanim mojemu obecnemu mężowi powiedziałam, że mam chorobę skóry. Mój ówczesny chłopak bardzo mnie zaskoczył, twierdząc, że już wcześniej to zauważył i sam znalazł informacje, co mi dolega. Przeraziło mnie to, bo wiem, jakie wyniki wyskakują, kiedy wpisze się w wyszukiwarkę hasło łuszczyca – same najgorsze zdjęcia, te robione do medycznej dokumentacji. Miałam jedno w głowie, że on widział to wszystko i na pewno już sobie wyobraził, jak ja wyglądam.
Dlatego prowadząc swój profil w mediach społecznościowych, zamieszczam głównie zdjęcia, gdzie jestem uśmiechnięta. Chcę zmienić ten obraz, aby kiedy ktoś szuka w internecie informacji na temat łuszczycy, widział zdjęcia osób, które są radosne, szczęśliwie, a nie te najgorsze, bo to jest dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z chorobą skóry przerażający widok.
Mój mąż nigdy nie miał problemu z moją chorobą, wiem, że jemu to w ogóle nie przeszkadza, zawsze mnie wspiera, nigdy nie dał mi odczuć, że nie podobam mu się. To raczej ja odmawiam intymności, kiedy mam większy wysyp, bo nie czuję się komfortowo.
Jak więc powiedzieć o chorobie partnerowi, co doradziłabyś młodym dziewczynom, które mierzą się z taką sytuacją?
Z perspektywy czasu wiem, że z pewnością nie zwlekałabym z tym tak długo. Powiedziałabym na początku, że mam chorobę skóry, że są gorsze i lepsze momenty, że czasem potrzebuję wsparcia. Nie bałabym się mówić o emocjach, choroba cały czas jest z nami, czuje się ją, jest mi czasami smutno, że choruje, bo nie jest z nią łatwo żyć.
Wydaje mi się, że unika się takich szczerych rozmów z obawy o odrzucenie. Czy w swoim życiu spotkałaś się z ostracyzmem z powodu wyglądu Twojej skóry?
Nigdy nie spotkałam się z niemiłą sytuacją, nikt mnie nie wytykał palcami. Może dlatego, że kiedy chodziłam do szkoły, ukrywałam zmiany, miałam ten komfort, że nie miałam ich na twarzy, tylko na nogach i rękach. Bliscy znajomi, którzy wiedzieli, bardzo mnie wspierali, odwiedzali w szpitalu. Teraz też, w dorosłym życiu, kiedy pokazuję swoją skórę, nigdy nie było sytuacji, żeby ktoś przesiadł się w autobusie, bo obok niego usiadłam.
Oczywiście, spojrzenia są, ale ja sobie to w głowie zupełnie inaczej poukładałam niż kiedyś. Dlaczego, gdy ktoś się na mnie patrzy, to z góry zakładam, że ta osoba myśli o mnie źle? Przecież to, że na mnie spojrzała, tak naprawdę może oznaczać wiele – może ta osoba sobie myśli: „O kurczę, ale odważna dziewczyna, ja bym tak nie potrafiła pokazać skóry” lub też ktoś dzięki mnie pomyśli sobie: „Dobrze, że ja tak nie mam, jakie ja mam ładne nogi”. Ludzie, którzy mają zdrową skórę na co dzień w ogóle o tym nie myślą, po prostu mają ją zdrową i tyle, więc jak widzą nagle osobę, która ma czerwone plamy, to być może zastanowią się, jakie mają szczęście i dzięki temu siebie trochę podbudują. A może się okazać i tak, że ta osoba też ma łuszczyce, ale jest zakryta, schowana.
I wiesz, tyle można wymyślić historii do tego, że ktoś się patrzy. Dlaczego my zawsze sobie próbujemy dorobić ten zły scenariusz? Że ktoś się na nas patrzy i myśli, że to takie ohydne. Być może też ktoś taki się znajdzie, ale ja wolę w swojej głowie uznać, że ktoś się patrzy, bo uważa mnie za odważną dziewczynę
Podoba mi się to odwrócenie narracji. Czarne scenariusze w naszych głowach powstają zapewne z obawy o to, jak nas odbierają inni. Przy widocznych chorobach skóry boimy się właśnie tego spojrzenia i nie chcemy pokazywać zmian.
Wiele osób pisze do mnie z pytaniem, jak ja sobie poradziłam, chcą porady, jak reagować, jak ktoś się na nich spojrzy. Wtedy ja zadaję pytanie – a jak ty na siebie patrzysz? Wymagamy od innych ludzi, aby przychylnie na nas spojrzeli i zaakceptowali – a czy my siebie akceptujemy? Tutaj trzeba sobie zadać to pytanie, jak można od kogoś wymagać, żeby nas akceptował, kiedy my siebie nie akceptujemy w chorobie.
Edukujesz na temat łuszczycy i wspierasz w sieci osoby chore, ale pomagasz też tym, którzy tego problemu nie mają, a chcą się dowiedzieć, jak wspierać swoich bliskich w chorobie. Jest to dla Ciebie rodzaj misji?
Ojej, no jest Zakładałam profil Pani Łuska z myślą, że jeżeli pomogę chociaż jednej osobie, to już będzie super. Cały czas podkreślam, że nie jestem ekspertem, jestem dziewczyną, która choruje na łuszczycę, która chce innych wspierać, motywować, ale też mówić o tym, że jest jej czasami źle, smutno, że też nieraz mam ochotę założyć długie spodnie, że odpuściłam sobie regularne smarowanie. Nie chcę nikogo udawać.
W ciągu tych kilku lat zauważyłam też, że prowadzenie profilu mi także bardzo pomaga, bo wiem, że gdy mam gorsze chwile, to mogę się wygadać na Instagramie i już mi jest lepiej.
Stworzyłaś wokół siebie niesamowita społeczność.
Społeczność jest duża i wspaniała. Mamy wiele wspólnego, to nie tylko choroba jest naszym wspólnym mianownikiem. Z dziewczynami spotykamy się na wyjazdach, wiele z uczestniczek ma ze sobą później kontakt, umawiają się. Jest paczka dziewczyn, które są ze mną od pierwszego wyjazdu.
Opowiedz więcej o wyjazdach, które organizujesz.
Wyjazdy są po prostu cudowne! Pomysł na nie powstał dzięki innym chorym na łuszczycę. Zorganizowałam kilkugodzinne spotkanie w ciągu dnia, czuliśmy się ze sobą dobrze i pomyśleliśmy o tym, że byłoby fajnie pojechać razem na cały weekend w towarzystwie osób, które mają ten sam problem. Mnie długo nie trzeba namawiać. Od razu zaczęłam działać, znalazłam hotel, termin i zorganizowałam pierwszą edycję.
Na wyjazdy mogą jechać tylko kobiety z chorobami skóry, w większości z łuszczycą, ale trafiają się dziewczyny z na przykład atopowym zapaleniem skóry czy innymi problemami skórnymi. Chcę, żeby dziewczyny poczuły się wyjątkowo, że to jest wyjazd tylko dla nich.
Żeby poczuły się wyjątkowo, ale i też komfortowo – nikt nie będzie zwracał na mnie uwagi, bo inni mają tak samo.
To jest prawda, dziewczyny odnajdują się w historiach innych. Na tych wyjazdach chcę pokazać, jak do choroby podejść całościowo – zadbać o redukcję stresu dzięki wieczornej medytacji, ruchowi, jest poranna joga lub inne ćwiczenia i zdrowe odżywanie.
Jednak najważniejsza jest integracja, poznanie innych osób, zobaczenie, że nie jesteśmy same. Kiedy zachorowałam na łuszczycę, czułam się bardzo samotna, zagubiona w tym wszystkim, miałam wrażenie, że nie znam młodych osób, które chorują na tę chorobę. Na naszych wyjazdach można poznać wiele fantastycznych osób, nawiązać przyjaźnie i mieć czas dla siebie – można uczestniczyć w warsztatach uważnego oddechu. Niewiele z nas ma na co dzień czas, żeby przez pół godziny skupiać się jedynie na swoim oddechu. A na takim wyjeździe można pobyć ze sobą i zrozumieć wiele rzeczy. Widać przemianę, która się dzieje w tych kobietach.
Jeszcze kilka lat temu wiedza o łuszczycy nie była tak dostępna i rozpowszechniona w mediach jak teraz. Jak zmieniło się postrzeganie chorób skóry na przestrzeni czasu?
Zmieniło się bardzo dużo, społeczeństwo jest bardziej wyedukowane na temat chorób skóry, wiedza jest dostępna za darmo. Działają fundacje zajmujące się edukowaniem na temat łuszczycy, organizujące wiele bezpłatnych spotkań online z lekarzami i specjalistami. Dostępna jest infolinia, na którą można zadzwonić i powiedzieć, z jakiego jest się regionu, a konsultant dopasowuje poradnie czy szpital, gdzie można się udać po pomoc. Są coraz lepsze metody leczenia, młodzi lekarze chętnie dzielą się wiedzą i próbują różnych metod leczenia. To się zmienia, może nie jakoś spektakularnie, ale powoli idzie wszystko w dobrym kierunku.
A co, według Ciebie, wymaga jeszcze zmiany w podejściu do leczenia osób chorych?
Jest jedna rzecz, która powinna się zmienić – od razu po diagnozie osoba z łuszczycą powinna dostać kierowanie i do dermatologa, i do psychologa. Nie każdy lekarz umie rozmawiać z pacjentem, za to psycholog może wiele wytłumaczyć. Gdybym ja jako nastolatka miała możliwości porozmawiania z kimś, kto odpowie na moje pytania i rozwieje obawy, być może szybciej zaakceptowałabym swoją chorobę. A jak dostaje się suchą informację, że to łuszczyca, która zostanie z nami do końca życia, bo to choroba nieuleczalna, to nie ma tej motywacji, żeby zadbać o siebie, bo i po co, jak nigdy się jej nie wyleczy? Pamiętajmy też, że wiele osób z problemami skórnymi ma skłonność do zamykania się w domu, izolowania od społeczeństwa.
Na koniec zapytam Cię, co chciałaś przekazać tym wszystkim młodym dziewczynom, które niedawno dowiedziały się o swojej chorobie?
Ważne jest to, żeby dostrzec, że nie jest się samemu. Ważne jest wsparcie, które się dostaje i daje innym, poczucie, że jest społeczność, gdzie można się wyżalić. Warto potraktować tę chorobę jako coś, co nie odbiera życia, tylko jako dar, dzięki któremu można jeszcze bardziej o siebie zadbać. Gdybym nie chorowała na łuszczyce, to czy dbałabym tak o to, aby ćwiczy jogę redukującą stres, czy zwracałbym uwagę na to, co jem – nie wiem. Ale dzięki temu, że choruję, bardziej zwracam uwagę na te aspekty.
Każdy z nas może stać się taką Panią Łuską, czyli wyjść do ludzi, edukować. Cały czas zachęcam ludzi, żeby się otwierali, wiem, że jest masa osób, które akceptują chorobę i mogliby dużo fajnego wnieść do społeczeństwa.
Moje przesłanie na koniec, to daj się odkryć. Bo to moje #dajsieodkryc nie jest tylko pod hasłem „pokaż swoją skórę”, daj się odkryć, może znaczyć wiele.
CO TO JEST ŁUSZCZYCA?
Łuszczyca jest przewlekłą, niezakaźną chorobą autoimmunologiczną, charakteryzującą się zmianami skórnymi, wynikającymi z przyspieszonego złuszczania komórek skóry. Według szacunków w Polce choruję na nią ok 3 % populacji, czyli niemal milion osób. Łuszczyca jest jedną z najpopularniejszych chorób dermatologicznych na całym świecie. Pomimo wielu lat badań, dotychczas nie udało się do końca ustalić przyczyny łuszczycy, wiadomo natomiast, że głównymi czynnikami wpływającymi na rozwój choroby są predyspozycje genetyczne, immunologiczne i środowiskowe.
CZY KAŻDY MOŻE ZACHOROWAĆ NA ŁUSZCZYCĘ?
Na łuszczyce można zachorować w każdym wieku, chociaż najczęściej atakuje osoby pomiędzy 20. a 40. rokiem życia oraz w starszym wieku. Bardziej narażone na jej wystąpienie są osoby mające skłonności genetyczne, a więc te, u których w rodzinie występuje ta choroba.
JAKIE SĄ OBJAWY ŁUSZCZYCY?
Objawy łuszczycy są dość charakterystyczne – na ciele, najczęściej na nogach, rękach, w okolicy brzucha oraz pleców oraz na owłosionej skóry głowy, zaczynają tworzyć się skupiska czerwonych plamek pokrytych srebrzystą łuską. W wyniku zaburzonego procesu regeneracji naskórka, dochodzi do jego ścieńczenia i większej wrażliwości na uszkodzenia. W razie wystąpienia niepokojących zmian należy się zgłosić do dermatologa. Łuszczyca dotyka także gwiazd i celebrytów. Wśród znanych osób, które od lat zmagają się z tym schorzeniem można znaleźć amerykańską milionerkę Kim Kardashian, modelkę i aktorkę Care Delevingne czy królową pop Britney Spears, a z rodzimych gwiazd piosenkarza Michała Wiśniewskiego.